
Konie
W konie wrobił mnie mój brat. Kiedy po rozwodzie przyjechał, na moją prośbę, z Gdyni do zrujnowanego dworku w Czartołomiu – zabrał ze sobą z poprzedniego życia tylko worek marynarski z osobistymi rzeczami, szablę ułańską i psa. Koń pojawił się dosyć szybko. Pasował do Mirka, do jego szabli i do dworku. To żaden kłopot – tłumaczył mi zadowolony – wszystkim zajmę się sam. Zapomniał mnie tylko uprzedzić – że koń żyje 30 lat…
Mirek programowy anty- snob, z tendencją (tak jak ja) do komplikowania sobie życia – nie kupił oczywiście porządnego konia z papierami, tylko wynalazł na jakiejś wsi źrebaka, który był źle traktowany. Młody, wierzchowy koń był siłą przymuszany przez chłopa do pracy w polu – do czego nie miał ani chęci ani predyspozycji, więc odgryzał się (dosłownie) jak tylko mógł człowiekowi, który batem chciał go nauczyć posłuszeństwa. Za odpowiednią sumę człowiek chętnie się go pozbył. Charakterny Tarzan – słuchał i poważał tylko mojego brata. Zdarzało się nieraz, że wracał z przejażdżki sam do stajni, gubiąc gdzieś po drodze śmiałka – który chciał się na nim ”przejechać”. Lubił też testować refleks jeźdźca wjeżdżając galopem pomiędzy drzewa ze zbyt nisko rosnącymi konarami lub przejeżdżając tak blisko pnia – że nieszczęśnik musiał w biegu wykonywać błyskawiczny, akrobacyjny manewr aby chronić nogę.
Koń jest zwierzęciem stadnym i źle znosi jak nie poświęca mu się wystarczająco dużo uwagi. Doszliśmy do wniosku, że może towarzystwo innych koni dobrze wpłynęłoby na Tarzana. Jeździłam wtedy do pewnej stajni w warszawskich Siekierkach, w której kącie stała – zwykle samotnie- mała, poczochrana klaczka. Właściciele sprzedali jej matkę a inne klacze zajęte swymi źrebakami, odganiały ją brutalnie od stada. Kupiłam więc małą – która już zdążyła się ze mną zaprzyjaźnić (przyjeżdżałam do stajni kilka razy w tygodniu i zawsze przy okazji karmiłam ją suchym chlebem i marchewką – która śmiesznie wypadała jej z pyska bo akurat gubiła mleczne zęby). Zgodnie z moimi przewidywaniami Tarzan zgłupiał ze szczęścia jak zobaczył Iskrę, położył się nawet przed nią na grzbiecie i wymachiwał pociesznie nogami. Iskra przyglądała się tym popisom z dystansem i już wiadomo było – kto w tym stadle będzie rządzić. Śmiesznie razem wyglądali – on potężny koń w typie wielkopolskim, ona drobna, delikatna – w jednej czwartej Arabka. Mój bardzo zadowolony brat mówił – że jeden czy dwa konie to w sumie ta sama robota i nadal żaden kłopot. Iskra wyrosła na piękną , łagodną klacz z cudownym charakterem. Wszyscy nam mówili – że powinna mieć przynajmniej raz w życiu źrebaka, któremu przekaże te dobre cechy.
Postanowiłam tym razem nie powierzać sprawy bratu – jego przygody z Tarzanem były słynne w całej okolicy i czasem docinałam mu z tego powodu. Uzyskałam telefon do właściciela renomowanej stadniny. Zadzwoniłam w sobotę wieczorem, przedstawiłam się i zaczęłam: Kontaktuję się z panem w sprawie krycia. Usłyszałam w tle chóralny wybuch męskiego śmiechu. Przez dobrą chwilę jeszcze brnęłam w rozmowę o rasowych ogierach – co tylko powiększało wesołość towarzystwa. W końcu mój rozmówca wybawił mnie z sytuacji – Ja panią przepraszam, ale mamy tu takie zakrapiane, męskie spotkanie więc może odłóżmy tę rozmowę do jutra. Jak pani pozwoli – to przyjadę i porozmawiamy na miejscu. Przyjechał, uzgodnił ze mną, że zabiera Iskrę do swojej stajni i po miesiącu przywiózł zaźrebioną z powrotem. Ikar- piękny, kasztanowy źrebak – urodził się bez żadnych komplikacji, ale nie umiał sam pić mleka. Źrebak w ciągu dwóch godzin od urodzenia powinien napić się pierwszego mleka matki tzw. siary, która zawiera ważne składniki odżywcze i wzmacniające. Musiałam poprosić o szybką pomoc zaprzyjaźnionych koniarzy – bo do podsadzenia źrebaka do klaczy potrzeba min. dwóch znających się na rzeczy osób. Przyjechali natychmiast mimo, iż była znowu sobota wieczór i musieli przerwać biesiadę. Po udanej akcji zawieszono małemu na szyi czerwoną tasiemkę i wzniesiono w stajni, na sianie, stosowny toast za jego zdrowie.
Wcześnie rano obudził mnie dzwonek do drzwi. Pan Rajmund, który pomagał wtedy przy zwierzętach był bardzo zmartwiony – z małym jest chyba źle proszę pani. Faktycznie – słabo to wyglądało, źrebak leżał jakoś tak bezwładnie na sianie z wysuniętym językiem i widać było, że nie ma siły się podnieść. Weterynarz, który poprzedniego wieczoru pomagał małemu przyjść na świat przyjechał błyskawicznie. Okazało się , że Iskra – niedoświadczona matka- w nocy przydeptała śpiącego w boksie źrebaczka i zmiażdżyła mu wszystkie żebra. My też nie mieliśmy doświadczenia i nie zostawiliśmy na noc światła w stajni. Pod brzuchem zrobiła mu się opuchlizna i wielki bąbel a Iskra wylizując małego – oderwała mu ten odstający od ciała, potężny kawał skóry. Praktycznie większość podbrzusza źrebaka było więc odsłonięte i niestety szybko wdało się zakażenie. Cała rodzina weterynarzy przyjeżdżała na zmianę trzy razy dziennie, robili zastrzyki i smarowali maścią – nie brali pieniędzy za pracę, płaciłam tylko za lekarstwa. Nie robili mi jednak wielkiej nadziei, ubytek (martwica) skóry obejmował zbyt wielki obszar. W dodatku Iskra co noc uporczywie zrywała małemu plaster i starała się wylizać ranę. Trzeba mu było w końcu zakładać specjalne, zapinane ubranko. Pan Rajmund przez dwa miesiące praktycznie nie wychodził ze stajni. Mały wyszedł z tego cudem. Ma tylko do tej pory trochę delikatniejszą skórą na podbrzuszu z tendencjami do obcierania. Lekarze przyznali mi, że nigdy nie słyszeli o przypadku, żeby tak młode zwierzę z tak dużym ubytkiem skóry przeżyło. Ikar ma po tym wszystkich przejściach śmieszny charakter konia – który czasem myśli, że jest człowiekiem, trochę też uważa nas za członków stada. Pamiętam jak kiedyś zobaczył z daleka idącego drogą pana Rajmunda i radośnie rżąc, ruszył galopem, żeby się z nim przywitać. Stanął na tylnych nogach a przednie z impetem postawił mu na ramionach. Pan Rajmund z trudem zachował równowagę przy tym czułym powitaniu. Ikar dostał solidnego klapsa w pysk i długo widać było rozżalenie w jego oczach – nie rozumiał dlaczego został tak niesprawiedliwie potraktowany. Chodziło nam o to aby nie próbował nigdy więcej takich powitań – bo np. w przypadku dzieci mogłoby to być bardzo niebezpieczne.
Jak zakończyliśmy walkę o życie Ikara – zadzwoniłam do właściciela stadniny, żeby załatwić sprawę papierów. Pan Jan przyjechał i oniemiał. Ja panią najmocniej przepraszam – nie wiem jak to się mogło stać – ale to żadną miarą nie może być potomek Koncensjusza (notowanego w księgach janowskich Araba pełnej krwi). Tam stał kilka dni w stajni taki konik polski – nie mam pojęcia w jaki sposób mogło dojść do kontaktu z Iskrą…. Mój brat tylko zerknął z uśmiechem na moją minę, ale nic nie powiedział. Ikar wyrósł na bardzo kochanego, chociaż dosyć niesfornego konia. W przeciwieństwie do Tarzana jednak nauczył się (mimo wybryków) słuchać ludzi. Konie mają bardzo dobrą pamięć. Koń potrafi nawet po 20 latach kopnąć człowieka, który go skrzywdził , ale też i rozpoznać zapach dłoni osoby – którą polubił.
Trzy konie to już jest całkiem duży kłopot. Trzeba je karmić, trenować, sprzątać. Kiedy mój brat odszedł (staram się o TYM myśleć, że po prostu wyruszył w dalszą podróż) uznałam – że czas zakończyć tę naszą wiejską historię. Nie umiałam i nie chciałam już tu być. Największą trudność stanowiło znalezienie nowego domu dla Tarzana. Jeden z koniarzy powiedział mi bez ogródek: Znam tylko jedno miejsce dla takiego konia – rzeźnię. W myślach pytałam z żalem brata – i po coś ty mnie zostawił z tą „kotwicą”, co blokuje mi cały plan, który sobie tak pracowicie ułożyłam: że będę prowadzić, spokojne, ustabilizowane, rodzinne życie już tylko w Warszawie. Tymczasem niespełna rok później – po kolejnym, najtrudniejszym pożegnaniu – zamykałam nieodwołalnie drzwi do mojego warszawskiego domu. I już nie miałam poczucia, że to ja tu układam jakieś plany. Przyjechałam do Czartołomia i poszłam prosto do stajni. Ikar jak zwykle żywiołowo manifestował swoją radość. Tarzan wydał dyskretne, przyjazne, powitalne parsknięcie a Iskra – do której mocno się przytuliłam – patrzyła na mnie spokojnie swoimi mądrymi oczami, które mówiły – No to już masz odpowiedź.