
Urodziny Oliwii
Już całkiem dorosłe. W głowie przewinął mi się film z tych wszystkich wspólnych lat. Może czas aby wrócić do pisania. Utrwalić chwile i wspomnienia. Ta książka, którą zaczęłam kiedyś pisać i przerwałam – byłaby też zapisem Twojego dzieciństwa i dorastania😊
Wakacje zawsze spędzaliśmy w Czartołomiu. Myślę, że lato jest najpiękniejsze na polskiej wsi. Stary dom, prześwietlony słońcem, napełniał się śmiechem dzieci. Z Warszawy dojeżdżały dzieci mojej siostry i cała trójka spędzała ze sobą beztrosko czas od rana do nocy. Pozwalałam im łazić boso po kałużach i bawić się na balotach słomy na polu. Siedzieć długo wieczorem na pomoście nad stawem i wysypiać bezkarnie do południa. Gotowałam, piekłam i z przyjemnością patrzyłam jak wszystko znika z talerzy w akompaniamencie zadowolonych komentarzy – Ale pycha, mniam, mniam! Lato w Czartołomiu to zapach leśnych poziomek i jagód, rozgrzanych słońcem sosen i wody z jeziora. Smak domowych ogórków małosolnych i świeżych, leśnych grzybów po które lubimy jeździć do sąsiadki Krysi.
Latem przyszedł na świat nasz źrebak – Ikar.
Któregoś letniego dnia dzwoni do mnie siostra z Warszawy i pyta: Czy ty wiesz gdzie są dzieci????? – Na placu zabaw we wsi – odpowiadam zadowolona, że kontroluję sytuację. TAK, ALE Z KONIEM – wycedziła Hania–Jesteś kompletnie nieodpowiedzialna. Dzieciaki szybko zorientowały się, że gdy pracuję przy komputerze, to mało uważnie słucham ich meldunków o tym co robią (ponieważ teren jest duży to umówiliśmy się, że zawsze mi mówią gdzie się wybierają). Oliwia podpuszczona przez resztę bandy wpadła więc do pokoju i zameldowała – Idziemy na plac OK ? – po czym bardzo cichutko dodała – z koniem. Oczywiście, zgodnie z jej przewidywaniami, nie usłyszałam tej końcówki i odpowiedziałam – OK. Tak więc Filip lat 10, Oliwia lat 8 i Karolcia lat 6 przypięli Iskrę do linki i poszli sobie dumni na spacer z ważącym 700 kilo konikiem. Na nieszczęście akurat zadzwoniła do Karoli mama pytając jak spędzają czas. Co pomyśleli ludzie we wsi widząc ten osobliwy orszak -wolę nie myśleć…
Któregoś dnia natknęłam się na gumę do żucia wdeptaną w świeżo odkurzony chodnik na schodach. Kto z Was wypluł gumę, którą znalazłam na schodach– krzyczę wkurzona. Z góry słyszę odgłosy krótkiej narady i rezolutne pytanie – A jaki ma smak?
Kiedyś przed przyjazdem gości poprosiłam dzieciaki o pomoc w ogarnięciu rozrzuconych skarpetek nie do pary, ręczników kąpielowych i innych gadżetów. Pamiętajcie, wszystko ma być wylizane – zarządziłam. Na to czteroletnia (wtedy) Karolcia w ryk – Ciociu, ale ja się trochę brzydzę tak językiem.
Co roku całe lato smażyłam pracowicie konfitury, oczywiście drylowanie wiśni to była zawsze znakomita okazja do bitwy na pestki. Któregoś wieczoru zakręcone słoiki wstawiłam tylko na chwilę do garnka z wodą aby je spasteryzować i słyszę wołanie- Zapraszamy szybciutko na werandę. Rozczuliłam się: na podgrzewaczu fondue (z serka topionego) z bagietką, wino, kwiaty, świece i zadowolone miny dzieci. W nocy obudził mnie huk. Oprzytomniałam od razu – O cholera konfitury. Potem długo zeskrobywałam resztki wbite w sufit.
Filip jest już teraz poważnym studentem architektury w Warszawie, Oliwia myśli o turystyce a Karolcia jeszcze nie wie. Ten dom i te szczęśliwe lata są – i myślę zostaną – w Waszych głowach i sercach. Te zapiski to mój prezent dla Ciebie Córeczko. Dobrego, dorosłego życia.