
Mirek Bracie:)
Dreptałam za moim bratem jak mały giermek. Najpierw go to wkurzało i się opędzał a potem postanowił mnie przerobić na młodszego brata😊
Obowiązywały dwie zasady: „Tylko nie jęcz” i „ Nie mów niczego Mamie”. Więc nie jęczałam. Ani wtedy kiedy wrzucił mnie jak psiaka z pomostu do wody, krótko uprzednio instruując jak poruszać rękoma i nogami aby dopłynąć do brzegu – dopłynęłam. Do dzisiaj radzę sobie w wodzie jak ryba chociaż pływam „ swoistym” stylem. Ani wtedy – kiedy dostałam piłką prosto w splot słoneczny. Zemdlałam, ale przedtem obroniłam karnego – wszyscy koledzy Mirka chcieli trenować strzelanie goli więc mnie postawili na bramce. Kiedy poprosiłam Mirka, żeby mnie nauczył jeździć na rowerze, to z kolegą – niejakim Grubym Grzesiem – uradzili, że najlepiej opanuję pedałowanie zjeżdżając z górki. Po trzecim razie – kiedy zatrzymałam się na płocie u stóp górki – nauczyłam się nie tylko sztuki pedałowania, ale i skutecznego hamowania. Zimą dostałam pod choinkę łyżwy i Mirek z tym samym Pomysłowym Dobromirem doszli do wniosku – że spuszczenie mnie z tej samej – tym razem doskonale oblodzonej górki – to dobra metoda nauki jazdy na łyżwach… Kiedy się pozbierałam – Gruby Grześ zasłabł na widok mojej dziwnie zwisającej ręki. Mój brat transportował więc kolegę do domu na sankach a ja z otwartym złamaniem ręki – maszerowałam samodzielnie obok. Mama nie odzywała się potem do Mirka przez tydzień. Trzeba jednak przyznać – że moja ręka w gipsie wzbudzała w kolegach Mirka stosowny respekt i przez pewien czas – podczas zabawy w Czterech Pancernych – byłam nawet ranną na froncie Lidką – a nie jakimś tam bezimiennym pomocnikiem dzielnych czołgistów😊
Dorośliśmy i każde miało swoje życie – Mirek w Sopocie, potem Gdyni a ja w Warszawie. Kiedy popadł w życiowe zawirowania i posypało mu się życie rodzinne – zadzwoniłam: Jest Dworek do kupienia, niedaleko naszego rodzinnego miasta, ale ktoś musi się nim zająć…. Przyjechał z workiem marynarskim i psem i zamieszkał w zrujnowanym dworku. Cała rodzina lamentowała (i słusznie) a my z Mirkiem byliśmy zachwyceni tą przygodą. Kiedy odszedł został w stajni jego koń .Nikt nie chciał się nim zająć bo był duży i z trudnym charakterem – bali się po prostu. Więc zostałam – żeby zapewnić Tarzanowi spokojną starość. Któregoś dnia – kiedy było szczególnie trudno : pomyślałam wkurzona – Jak bym Cię teraz dorwała to bym Cię zabiła za to, że mnie tak tu zostawiłeś samą z tym wszystkim. A potem zaczęłam się sama śmiać z tej absurdalności: Przecież nie można umrzeć po raz drugi. Minęło pięć lat. Tarzan odszedł niedawno po dobrym, długim , końskim życiu. Pewnie teraz razem galopują z Mirkiem:). Smutek zamienił się we wdzięczność za piękną, życiową przygodę jaką dane było nam tu przeżyć.