
Praca
Mam wyższe aspiracje – oznajmił mi pewien (szukający pracy) pan, poproszony o wykonanie prostej, gospodarczej czynności. A ja mam wyższe wykształcenie i żadnych problemów z żadną pracą – odpowiedziałam i zrobiłam to.
Od trzech miesięcy sama ogarniam stajnię (3 konie) i stadko kóz. W weekendy pomagają mi licealistki i niezawodny sąsiad–student dziennikarstwa. Dziewczyny pracują (świetnie!) w zamian za darmowe jazdy a Student – wspiera jak zawsze we wszystkim. Pan, który kilka lat pomagał mi przy zwierzętach-pewnego dnia rano powiedział: to ja już kończę pracę. Zostawił klucze i głodne,stojące w brudnej stajni konie i sobie poszedł. Pierwsze dni to był dramat–ledwo wracałam po porannym obrządku–a już telefon: Pani konie uciekły z pastwiska i biegają po wsi. Za chwilę dzwoni mocno wkurzony sąsiad: właśnie stoję i patrzę jak Pani kozy po raz kolejny obżerają mój ogródek. I tak na okrągło. Śniadanie jadłam w porze obiadu a wieczorem padałam na łóżko nie mając ochoty na kolację ani odpowiadanie na „dowcipne” pytania: to co ci dzisiaj uciekło ?
Uparłam się jednak, że to ogarnę. I ogarnęłam. I jestem z siebie dumna😊. Pan miał świadomość, że zostawia mnie w dużym kłopocie, ale nie zdawał sobie sprawy jak wielką zrobił mi przysługę. Codziennie rano otwieram stajnię i widzę trzy końskie pyski wypatrujące swojej porannej porcji owsa. Nasz młodzieniec – Ikar zawsze głośno rży coś w stylu: no co tak późno, głodny jestem! Dystyngowany Tarzan dyskretnie parska – co u niego jest oznaką niezwykłej zażyłości a mądra, kochana Iskra patrzy spokojnie i łagodnie jakby mówiła: Hej miło Cię widzieć😊. Rozdaję jedzenie, staję w kącie boksu za tylnymi nogami ważącego 700 kilo Ikara i spokojnie czekam, aż przegryzą wiązkę sianka– mam chwilę czasu na poranny przegląd wiadomości w telefonie i ułożenie w głowie programu dnia. Jak się czasem zagapię – czuję delikatne muśnięcie na karku – to Iskra daje mi znak, że chcą już wyjść na padok. Poranny rozruch na świeżym powietrzu – zapewnia energię lepszą niż jogging w pełnym smogu mieście, a ćwiczenia z taczką – uruchamiają mięśnie nie gorzej niż siłownia.
Oswojone kozy chodzą za mną jak pieski – i cieszy mnie myśl o wiośnie – o małych kózkach, które pewnie przyjdą na świat koło Wielkanocy i o świeżym mleku z którego będę znowu wyrabiać kozie sery. I piec pachnące chleby z chrupiącą skórką w glinianym piecu na wolnym powietrzu jaki (na wzór starych wiejskich pieców) zbudował kilka lat temu mój brat.
Te trzy miesiące w stajni to najlepsza praca mojego życia. To też naturalna, fantastyczna terapia – która przywróciła mnie do życia po ostatnich, trudnych latach i doświadczeniach utraty. Jak powiedziała zaprzyjaźniona miłośniczka koni: To najlepsze antydepresanty, przy nich nie da się być smutnym. Ostatnio na co dzień większość rozmów telefonicznych przeprowadzam siedząc w stajni na snopku słomy z sianem we włosach. Ale kiedy trzeba – bez problemu zamieniam strój farmerki na ubrania Pani Prezes Fundacji.
I znowu się uśmiecham – nie tylko do koni😊